Najmniejszy bezlusterkowiec serii, czyli Olympus OM-D E-M10, wydaje się być aparatem o świetnym stosunku ceny do jakości. Przyjrzyjmy mu się bliżej!
Olympus OM-D E-M10 – specyfikacja
Typ | bezlusterkowiec |
Wymiary | 119 x 82 x 46 mm |
Waga | 396 g (z baterią) |
Obudowa | metal/plastik |
Matryca | 4/3, Live MOS |
Rozdzielczość | 16 MP |
Czułość ISO | 200-25600 |
Przekątna ekranu | 3″ |
Typ ekranu | dotykowy, uchylany |
Rozdzielczość | 1,03 mln punktów |
Nagrywanie filmów | 1920 x 1080, Motion JPEG/H.264, 30 kl./s |
mikrofon stereofoniczny | |
Zdjęcia seryjne | do 8 kl./s |
Stabilizacja obrazu | tak, matrycy, 3-osiowa |
Migawka | 60-1/4000s |
Obsługa kart | SD/SDHC/SDXC |
Lampa błyskowa | tak, pop-up, LP 5 dla ISO 100 |
Stopka akcesoriów | tak |
Wizjer | elektroniczny, 1,44 mln pkt |
Bateria | Akumulator litowo-jonowy EN-EL20a |
Wydajność | ok. 320 zdjęć wg CIPA |
Nastawy automatyczne | tak |
Nastawy ręczne | tak |
Efekty | tak |
Inne | Wi-Fi, USB, Mini HDMI, akcelerometr, opcjonalny adapter M43->43, filtry artystyczne |
Skrótem, czyli wideorecenzja Olympusa OM-D E-M10
Budowa / przyciski / ergonomia
Skromny maluch i godny przedstawiciel flagowej serii Olympusa
Olympus OM-D E-M10 jest najprostszym i najmniejszym przedstawicielem swojej linii produktowej. Oczywiście od strony zaplecza systemowego nie brakuje mu niczego – jest kompatybilny ze wszystkimi szkłami Mikro Cztery Trzecie i może korzystać z szerokiego dostępu do akcesoriów.
Skonstruowany w większości z aluminium, E-M10 mierzy 119 x 82 x 46 mm przy wadze 350 gramów – oznacza to, że jest nie tylko mniejszy, ale i lżejszy od E-M5, o E-M1 nie wspominając. Ograniczenie rozmiaru wpłynęło jednak na pozbawienie E-M10 uszczelnień znanych z poprzednich generacji, doprowadziło też do ograniczenia ostatecznej ceny.
Kompaktowość bezlusterkowca jest przy tym sporą jego zaletą. Świetnie leży w dłoni, da się go schować dosłownie wszędzie, a przy tym, oczywiście, nie tracimy na jakości obrazu. Grip też, dla mnie przynajmniej, oferował wystarczający poziom komfortu (porównywalny z PEN-ami, choć daleki od E-M1), zwłaszcza w połączeniu ze świetnie wygospodarowanym miejscem na kciuk.
Frontowy panel urządzenia to przede wszystkim bagnet na obiektyw i dioda wspomagająca pracę układu ostrzenia. Nie znajdziemy tu więcej elementów, w przeciwieństwie do ścianki górnej, na której ulokowano pokrętło trybów, lampę błyskową z gorącą stopką, dwa pokrętła ekspozycji (kluczowe dla bardziej zaawansowanych fotografów), przycisk funkcyjny, dedykowany przycisk nagrywania, kolejny przycisk funkcyjny i guzik podglądu. Lewy bok E-M10 pozostał niezagospodarowany, natomiast na prawym wyprowadzono gniazdo HDMI i wejście USB/AV. Na tylnym panelu dominuje 3-calowy, uchylany i dotykowy wyświetlacz LCD, wygodny wizjer elektroniczny i zestaw przycisków odpowiedzialnych za menu oraz ilość informacji pokazywanych na ekranie. Mamy tu również czterofunkcyjny wybierak, ikonę kosza i włącznik aparatu.
Gdyby ktoś bezlusterkowca uznał za konstrukcję zbyt małą, Olympus ma w sprzedaży grip ECG-1 – krótkie akcesorium, którego jedynym zadaniem jest poprawa ergonomii.
Jedynym, czego może Wam w E-M10 brakować, jest system „2×2” znany z innych modeli tej serii. Nie mamy tu dostępu do charakterystycznej dźwigni, zmieniającej funkcjonalność pokręteł z, przykładowo, przysłony i kontroli prędkości migawki na modyfikowanie czułości ISO i balansu bieli. Niemniej jednak wszystkie te opcje są obsługiwane przez pozostałe przyciski – szybkość może ucierpi, ale wygoda obsługi w dalszym ciągu pozostaje nienaganna.
E-M10 oferuje ponadto możliwości łączenia się ze smartfonem czy tabletem przez Wi-Fi, jeśli wcześniej wyposażymy się w aplikację Olympus Image Share (iOS / Android). Program jest o tyle użyteczny, że pozwala na zdalne fotografowanie w trybach P, A, S i M, szybkie geotagowanie fotografii czy przekazywanie ich do pamięci naszego kieszonkowego urządzenia.
Akumulator / lampa błyskowa
Bateria mogła być bardziej pojemna
Przy bardzo intensywnym użytkowaniu (reportaż ślubny razem z przygotowaniami i wszystkimi ceremoniami towarzyszącymi), akumulator w E-M10 poddał się po ośmiu godzinach. W tym czasie udało mi się jednak zgromadzić prawie 500 klatek, co stanowi zdecydowane przebicie szacunków organizacji CIPA (ok. 320 zdjęć), prawdopodobnie ze względu na ograniczone korzystanie z wyświetlacza LCD i skupienie się na tym, co widać w wizjerze.
Zintegrowany flesz aktywowany jest albo samoczynnie, albo ręcznie – przez przycisk umiejscowiony z jego lewej strony. Zasięg błysku to równo 5,80 m przy ISO 100, dostajemy też prędkość synchronizacji na poziomie 1/200 s (a więc bez rewelacji) i kilka trybów pracy, takich jak automat, automat z usunięciem efektu czerwonych oczu, wypełnienie, błysk na pierwszą kurtynę migawki, na drugą kurtynę migawki – a nawet tryby manualne, gdzie moc możemy regulować w zakresie do 1/64. OM-D E-M10 jest również kompatybilny z zewnętrznymi fleszami Olympusa (m.in. FL-50R, FL-14, FL-300R czy FL-600R).
Lampa wyłączona | Lampa włączona |
Wyświetlacz / wizjer
3-calowy ekran z E-M1 i wygodny wizjer elektroniczny
Monitor w E-M10 to ta sama jednostka, którą znajdziemy w bardziej zaawansowanym E-M1. Ten 3-calowy panel LCD cechuje się rozdzielczością 1,03 mln punktów (a więc wyższą, niż w E-M5), wsparciem dla dotyku (nie działa idealnie, ale czasem się przydaje) i mocowaniem sankowym, pozwalającym na odchylenie całości w górę (do 80 stopni) lub w dół (do 50 stopni). Producent zadbał przy tym o czujnik zbliżeniowy, samoczynnie wygaszający wyświetlacz wtedy, gdy korzystamy z wizjera.
[nggallery id=266 template=techmaniak]
Podobnie jak w przypadku E-M1, tak i tutaj nie jestem w stanie przyczepić się do jakości wyświetlanego obrazu. Jest wyraźnie lepszy, niż w pierwszym modelu linii OM-D – głównie ze względu na wyższą rozdzielczość i zastosowanie matrycy innego rodzaju. Pewnie, kadrowanie samym ekranem w ostrym świetle słonecznym w dalszym ciągu jest bezcelowe ze względu na niedostateczną jasność i słabą warstwę antyrefleksyjną, ale m.in. po to właśnie mamy wizjer, o którym szerzej już za chwilę.
Menu w bezlusterkowcu rozplanowano logicznie, dzieląc je na odpowiednie sekcje i biorąc pod uwagę poprawność polskiej lokalizacji językowej.
[nggallery id=264 template=techmaniak]
Wizjer – spory, jak na tę klasę sprzętu
Rozdzielczość 1,44 mln punktów (800 x 600 px) i powiększenie jak w E-M5, a więc bardziej imponujące, niż to znane z Canona EOS 100D czy Nikona D5300 – oto, co do zaoferowania ma Olympus OM-D E-M10. Nie jest to EVF tej klasy, co w E-M1 (który jest jednak większy i bardziej szczegółowy), natomiast do większości amatorsko-entuzjastycznych zastosowań będzie w zupełności wystarczający – zwłaszcza, że samodzielnie dobiera jasność odpowiednią do zastanych warunków oświetleniowych.
Matryca / jakość zdjęć
Maluch, a szumów się nie boi
Olympus pokusił się o wprowadzenie matrycy znanej z modelu E-M5, usprawniając ją przez współpracę z nowym procesorem obrazu – TruePic VII – implementowanym już w topowym E-M1. Rozdzielczość sensora wynosi 16 megapikseli w formacie natywnym (4:3, 4608 x 3456 px).
W efekcie otrzymujemy zdjęcia o bardzo dobrej jakości nawet na ISO o wartości 3200. Na czułości równej 2000, z kolei, trudno doszukać się znacznych spadków utraty detali czy ogólnej szczegółowości fotografii – kłopoty zaczynają się dopiero w ciemniejszych partiach obrazu rejestrowanego na ISO 6400.
Spójrzmy zatem, jak ułoży się klasyczny test przeprowadzony zarówno dla plików JPEG (z domyślnym, automatycznym odszumianiem) i RAW, wywołanych bez zmiany bazowych parametrów przy pomocy najnowszego Adobe Lightroom.
Jak widzicie, domyślne algorytmy odszumiające mogą nieco irytować – ale właśnie dlatego mamy do dyspozycji pliki RAW (ORF), pozwalające użytkownikowi na korzystanie z surowego obrazu matrycy.
Sam zakres tonalny i praca automatycznego balansu bieli mogą być uznane za doskonale sprawdzające się w praktyce. E-M10 testowałem chyba w każdym rodzaju oświetlenia – i każdorazowo nie miałem na co narzekać. Nie jest to może poziom znany z pełnoklatkowego Sony A7R, natomiast różnica w cenie obydwu modeli skutecznie pozbawi nas tych wątpliwości.
Olympus OM-D E-M10 – zdjęcia przykładowe
Szybkość / stabilizacja / AF / nastawy
Dobry – ale tylko dobry
Na uruchomienie i zapisanie pierwszego zdjęcia (RAW+JPEG) E-M10 potrzebuje ok. 1,3 sekundy, przy czym sam rozruch trwa mniej, niż sekundę – to relatywnie niewiele i w porównaniu do lustrzanek, i innych, zaawansowanych bezlusterkowców. Oczywiście nie ma tu nawet mowy o tzw. „shutter lag”, czyli opóźnieniu migawkowym.
W czasie testu korzystałem z kart Kingston SDHC 8 GB Class 10.
Domyślnie, tryb seryjny ma nam zagwarantować prędkość rzędu 8 kl./s – i, z tego, co udało mi się zmierzyć, faktycznie tak jest.
Szkoda natomiast, że Olympus nie pokusił się o wprowadzenie migawki z minimalnym czasem otwarcia na poziomie 1/8000 sekundy – maksymalne 1/4000 sekundy może i w większości przypadków wystarczy, ale przy jaśniejszych obiektywach przydałby się jeszcze krótszy czas otwarcia.
W miejsce 5-osiowej stabilizacji matrycy, producent wprowadził stabilizację 3-osiową. Jej efektywność może jest mniejsza w porównaniu do droższych odpowiedników linii OM-D, natomiast mnie niczego w niej nie brakowało – z powodzeniem wykonywałem z ręki zdjęcia na czasach rzędu 1/30 czy 1/20 sekundy… a nawet dłuższych. Przykład wykonany na 1/10s znajdziecie poniżej – nie jest idealny, ale skutecznie obrazuje możliwości mechanicznej stabilizacji.
Solidny autofocus
Autofocus w E-M10 to mechanizm niebanalny – wykorzystuje aż 81 pól ostrości, szeroko rozlokowanych w całym kadrze. Wybierać możemy je przy pomocy fizycznych przycisków na tylnym panelu, ale i zdając się na możliwości panelu dotykowego. Sama praca układu zasługuje na medal w dobrym oświetleniu. Przy słabszym, mieszanym świetle, aparatowi dwukrotnie zdarzyło się nie trafić w punkt – nie uważam jednak, by była to dla E-M10 norma.
Efekty / filmy
Olympus dorzuca do pieca
Tradycyjnie, Olympus pokusił się o dołączenie do urządzenia tzw. filtrów artystycznych. Ich zadaniem jest szybkie nałożenie na fotografię wybranego przez użytkownika efektu – i dostępne to było już w PEN-ach pierwszej generacji. Z czasem, natomiast, zasób możliwości rozrósł się o kilka dodatkowych pozycji oraz opcje modyfikacji już istniejących.
W E-M10 możemy korzystać z 12 filtrów:
- pop art,
- zmiękczenie ostrości,
- jasny i lekki kolor,
- tonowanie światła,
- ziarnisty film,
- fotografia otworkowa,
- diorama,
- cross process,
- delikatna sepia,
- dramatyczna tonacja,
- grafika Key Line,
- akwarela.
Można aktywować je albo indywidalnie, albo w postaci bracketingu. Ciekawostką są też zintegrowany tryb HDR i time-lapse, pozwalający rejestrować kolejne klatki w równych odstępach czasu. Aparat może też samoczynnie złożyć film – lub, jeśli taka wola właściciela, pozostawić nam zdjęcia do samodzielnego montażu.
Filmy wciąż nieidealne
Przy okazji każdej recenzji bezlusterkowców Olympusa wspominam, że o ile fotograficznie są prawie doskonałe, tak pod kątem filmowym ustępują możliwościom konkurencyjnego Panasonika. E-M10 cierpi m.in. ze względu na delikatny zanik detali, choć ujawnia się to sporadycznie – i zapewne większość użytkowników nie zwróci na to uwagi.
Aparat rejestruje filmy w jakości Full HD (1920 x 1080 px) z prędkością 30 klatek na sekundę – mamy też do wyboru rozdzielczość niższą (720p) i jeszcze niższą (VGA). Plusem jest za to sprawowanie ręcznej kontroli nad ekspozycją.
Wszystkie widoczne niżej pliki przykładowe zostały zarejestrowane w maksymalnej możliwej jakości obrazu, z włączoną stabilizacją obrazu, ale w różnych warunkach oświetleniowych.
Podsumowanie / ocena / opinia
Świetny sprzęt w świetnej cenie
Olympus OM-D E-M10 to aparat idealnie wypozycjonowany. Ładny, solidny, wygodny w użytkowaniu i gwarantujący bardzo dobrą jakość obrazu – czego chcieć od takiego sprzętu więcej?
Nowy bezlusterkowiec można uznać za sprzęt kompletny, wyposażony w szczegółowy ekran LCD, wysokiej klasy wizjer elektroniczny, wreszcie w solidną, 3-osiową stabilizację obrazu. Dla mnie byłaby to cyfrówka idealna do codziennego fotografowania – ale i w niektórych, mniej złożonych zleceniach komercyjnych spokojnie mogłaby „dać radę”.
Każdy z najważniejszych elementów składowych został oceniony w skali od 1 do 10 punktów, gdzie 1 prezentuje poziom bardzo słaby, 5 jest odpowiednikiem standardów rynkowych, a 10 jest notą najwyższą. Średnia ocen stanowi ocenę całkowitą.
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- 10
- WYGLĄD / ERGONOMIA9
- WYDAJNOŚĆ ZASILANIA8
- MATRYCA / JAKOŚĆ ZDJĘĆ9
- FUNKCJONALNOŚĆ9
- NAGRYWANIE WIDEO8
ZALETY
|
WADY
|
Wyróżnienie redaKcji techManiaK.pl
Aparat zasługuje naszym zdaniem na wyróżnienie „Wybór redaKcji„.
Wasze pytania
oldbanan: Jak sprawuje się kitowy obiektyw? Czy warto zakupić z kitem czy od razu zamontować stałkę? Jak z jakością wykonania w porównaniu do E-M5?
Osobiście „kitów” w ogóle nie trawię, natomiast tutaj dostajesz w zestawie obiektyw o bardzo kompaktowych rozmiarach – i głównie dlatego można się nim zainteresować. Przy obiektywach stałoogniskowych dostajesz jednak bardziej atrakcyjny obraz ze względu na większą jasność maksymalną.
Jakość wykonania jest zbliżona do tej znanej z E-M5.
czupryna: Przede wszystkim plusy i minusy w porównaniu z E-M5
Plusy:
- szybszy i lepszy procesor;
- lepszy ekran o większej rozdzielczości;
- tryb filmowy z 30p zamiast 50i, próbkowanie 24 Mbps;
- wbudowana lampa błyskowa;
- Wi-Fi.
Minusy:
- 3-osiowa stabilizacja w miejsce 5-osiowej;
- brak uszczelnień;
- gorąca stopka zamiast portu akcesoriów AP2;
- teoretycznie słabsza bateria.
Ceny Olympus OM-D E-M10
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
A gdzie włączyć funkcję samoczynnego aktywowania lampy?
W tym co pisze martin coś faktycznie jest bo sama jakość obrazka w a6000 przy jego cenie jest właściwie bezkonkurencyjna. Podobnie jest z nexem 7. Ale ten olek tez jest fajny i ma świetną puszkę w stylu retro
Ich chyba pogięło z tą ceną za 1700 zł można mieć Sony A5000 co robi znacznie lepsze zdjęcia, a za 2600 zł mamy A6000 to już zupełnie inna liga niż ten Olympus. Jak ktoś szuka dobrej lustrzanki to bierze Nikona, a jak ktoś chce bezlusterkowca to ma praktycznie do wyboru tylko Sony inne firmy nie dość że gorsze to jeszcze droższe.
Jak Olympus i spółka chcą konkurować z Sony powinny zacząć montować matryce APS-C, aby tak jak przy Sony mieliśmy małą obudowę, a jakość jak w lustrzance.
Kolega bredzi. Jakość obrazka z m4/3 praktycznie nie ustępuje aps-c. Asortyment szkieł nieporównywalnie większy. Wybór to albo mobilność m4/3 albo płytka głębia ostrości i doskonałe wysokie iso z pełnej klatki ale nie aps-c. Do tego sony ze swoim okropnym przetwarzaniem obrazu, to jest inna liga niż olympus.
Design jest świetny. Bardzo mi się podoba jako całość i jego detale. Gdybym nie miał już nieco rozbudowanego systemu Nikona to bym pewnie kupił tego Olka bo cena nie jest jakaś zawrotna jak na to co ten sprzęt oferuje.